Artykuł ukazał się w Dzienniku Gazecie Prawnej z 19 lutego 2021 r.
Po wielu latach sporów sądowych kredytobiorcy, którzy zostali przez banki nakłonieni do zaciągnięcia skrajnie ryzykownych kredytów, wreszcie zyskują poparcie sądów. Kolejne przegrane na sali sądowej powodują, że banki nagle zaczynają narzekać na sędziów, którzy rzekomo nie rozumieją praw ekonomii.
W tezy banków może uwierzyć wyłącznie osoba skrajnie naiwna. Forsowana teza o tym, że banki rzetelnie informowały kredytobiorców o ryzyku związanym z powiązaniem kredytu z kursem waluty obcej, w tym zwłaszcza z CHF, a kredytobiorcy świadomie to ryzyko podejmowali całkowicie ignoruje fakty ustalone w tysiącach postępowań sądowych.
W żadnym z ponad tysiąca prowadzonych przeze mnie postępowań bank nie był w stanie wykazać, że przed wprowadzeniem produktu na rynek sporządził jakąkolwiek analizę wskazującą, że taki kredyt rzeczywiście może być tańszy od kredytu złotowego, biorąc pod uwagę nie tylko wysokość oprocentowania ale również i zmiany kursu waluty.
W żadnej ze spraw kredytobiorcy nie zostali poinformowani przez bank o tym, że frank szwajcarski to najmocniejsza waluta świata, która nie jest stabilna, lecz od stu lat nieustannie rośnie na wartości, a wzrost kursu ma często charakter gwałtowny, zwłaszcza w stosunku do walut krajów rozwijających się, jak Polska (a wcześniej np. Australia, Włochy czy Hiszpania).
W żadnej ze spraw kredytobiorcy nie zostali poinformowani, że tego typu kredyty były już wprowadzane na rynki w kilku państwach i za każdym razem przynosiły one kolosalne kłopoty kredytobiorcom, gdy kurs waluty gwałtownie wzrastał. Tak było w Australii w latach 80-tych, tak było we Włoszech w latach 90-tych. Ten ostatni przypadek spowodował zresztą, że Włosi kontrolujący bank PEKAO SA zabronili oferowania tego typu kredytów. Również i polski nadzór bankowy ostrzegał banki przed wprowadzeniem tego typu produktu do obrotu konsumenckiego, zalecając szczególną ostrożność już w 2002 r., kiedy po liberalizacji prawa walutowego, banki zyskały łatwy dostęp do finansowania w walucie obcej, w tym zwłaszcza poprzez transakcje ze swoimi zagranicznymi właścicielami.
W żadnej sprawie kredytobiorcy nie byli poinformowani ani o zastrzeżeniach nadzoru bankowego z 2002 r. ani o planach wprowadzenia przez nadzór całkowitego zakazu udzielania takich kredytów w 2005 r., za którym to zakazem opowiedziała się część banków, w tym mBank, BZ WBK oraz PKO BP. Ze względu na słabość nadzoru, ostatecznie taki zakaz nie został wprowadzony, ale oznacza to tylko tyle, że banki udzielały takich kredytów na swoje własne ryzyko. Słabość policji nie usprawiedliwia oszustów.
W żadnej sprawie kredytobiorcy nie zostali poinformowani, że bank, zachwalając kredyt „frankowy” jako korzystniejszy i bezpieczny, sam w pełni zabezpieczył się na rynku walutowym przed ryzykiem związanym ze zmianą kursu. W żadnej sprawie bank nie zaproponował kredytobiorcom jakiegokolwiek sposobu zabezpieczenia przed tym ryzykiem .
W rezultacie kredytobiorcy pod wpływem informacji tzw. doradców bankowych (a w istocie sprzedawców żyjących z prowizji od udzielanych kredytów) sądzili, że zawierają umowę kredytu korzystną, gdyż niżej oprocentowaną niż kredyt złotowy, podczas gdy zawierali umowę skrajnie ryzykowną, w istocie zakład losowy, w których stawką było ich mieszkania. Należy zauważyć, że ryzyko kursowe, w przeciwieństwie do ryzyka zmiany stopy procentowej, dotyczy nie tylko wysokości bieżącej raty spłaty kredytu, ale całej kwoty kredytu, która pomimo wypłaty w określonej wysokości następnie zmieniała się każdego dnia. Skutek jest taki, że kredytobiorcy „frankowi” już teraz zapłacili bankom więcej niż gdyby udzielono im kredytu złotowego, a ciągle – według banków – są im winni więcej niż otrzymali kredytu kilkanaście lat temu.
Dlatego nie dziwi stanowisko Sądu Najwyższego, który stwierdził, że gdyby banki istotnie rzetelnie przedstawiły ryzyko związane z proponowaną umową, to nikt by takiej umowy nie zawarł (wyrok z 29.10.2019 r., IV CSK 309/18). Element przejrzystości umowy co do jej skutków ekonomicznych dla konsumenta podkreślany jest również przez TSUE w licznych orzeczeniach, w tym zwłaszcza w sprawie Andriciuc (C-186/16).
Wreszcie dodatkowy element ryzyka wpisany w te umowy, a polegający na dowolnym kształtowaniu kursów stosowanych do wyznaczania wysokości zobowiązania kredytobiorców jest dodatkowym elementem przesądzającym o wadliwości tych umów.
Oczywiście Polska nie jest jedynym krajem dotkniętym plagą kredytów „frankowych”. Banki wprowadzały tego typu produkty również i w innych państwach. Tam jednak problem już został na ogół rozwiązany. Sąd Najwyższy Hiszpanii wyrokiem z 15.11.2017 r. przesądził o bezskuteczności powiązania umów kredytu z kursem waluty obcej i nakazał ich wykonywanie dalej z zachowaniem niższego oprocentowania wynikającego z umowy. Chorwacki Wyższy Sąd Gospodarczy w Zagrzebiu wyrokiem z 13.07.2018 r. uznał za nieważne klauzule walutowe i dowolnej zmiany oprocentowania zawarte w umowach kredytowych. W międzyczasie ustawodawca w 2015 r. wprowadził możliwość zmiany kredytu na kredyt powiązany z EUR z mocą wsteczną, a Trybunał Konstytucyjny Chorwacji po rozpoznaniu skargi banków w wyroku z 3.02.2021 r. uznał taką interwencję za dopuszczalną. Jednocześnie banki zawarły ugodę z rządem Chorwacji i wycofały swoje skargi z sądu arbitrażowego w Waszyngtonie. We Francji sąd uznał, że bank BNP Paribas dopuścił się nieuczciwych praktyk rynkowych nakłaniając ponad 4 tys. kredytobiorców do zawarcia umów Helvet Immo. W rezultacie sąd w Paryżu wyrokiem z 26.02.2020 r. nakazał bankowi wypłatę odszkodowań na rzecz klientów oraz nałożył 187,5 mln Euro (maksymalną dopuszczalną wysokość) grzywny na bank. Z kolei węgierskie rozwiązanie ustawowe z 2015 r., które nakazywało wstecznie przeliczyć wszystkie zobowiązania z umów kredytu kursem średnim Narodowego Banku Węgier (co teraz forsowane jest przez polskie banki i ich popleczników) zostało uznane przez TSUE za niewystarczające, jeżeli miałoby prowadzić do ograniczenia praw konsumenta do kwestionowania uczciwości całej umowy (wyrok z 14.03.2019 r., sprawa Dunai, C-118/17).
Wspólne dla sądów w całej Europie jest więc zauważenie, że tego typu kredyty nie są uczciwe i nie mogą być utrzymane w mocy. Nie jest to oczywiście zaskakujące, skoro dzielimy w Europie te same przepisy chroniące konsumentów. Jednak banki najwyraźniej uważają, że w Polsce mogą sobie pozwolić na więcej. Dlatego pozwalają sobie na szantażowanie opinii publicznej rzekomymi katastrofalnymi konsekwencjami upadku umów „frankowych”, rzekomą niesprawiedliwością wobec innych kredytobiorców a jednocześnie w sprawach, w których już prawomocnie przegrały, zaczynają pozywać byłych klientów o wydumane „odszkodowania”. Pod rękę z bankami idzie KNF, który proponuje, aby kredyt frankowy potraktować jak kredyt złotowy, to jest usunąć powiązanie z kursem waluty obcej, ale zastosować wyższe oprocentowanie i wszystkie należności przeliczyć z mocą wsteczną. Tymczasem taka propozycja, aczkolwiek pozornie wyrównująca sytuację kredytobiorców złotowych i frankowych, jest niedopuszczalna. Wielu kredytobiorcom odmówiono wszak kiedyś kredytu złotowego twierdząc, że nie mają zdolności kredytowej na tak drogi kredyt, podczas gdy mają taką zdolność na niżej oprocentowany kredyt frankowy. Teraz zaś propozycja KNF narzuciłaby im właśnie ten droższy kredyt, na który nie było ich stać 10 czy 12 lat temu. Do tego należy zauważyć, że gdyby kredytobiorcy wiedzieli wówczas, że kredyt będzie znacznie droższy w spłacie, to znaczna część z nich w ogóle zrezygnowałaby z kredytu albo zaciągnęła go w niższej wysokości. Do tego kredytobiorcy frankowi już od wielu lat są zmuszani przez banki do płacenia znacznie większych kwot niż należne, a nawet znacznie wyższych, niż kredytobiorcy złotowi. Ponadto wpisy banków na hipotekach nieruchomości i wysokość rzekomego zadłużenia – wyższa często od wartości nieruchomości – powoduje, że faktycznie kredytobiorcy nie są w stanie dysponować swoją własnością, na przykład sprzedać nieruchomość, żeby przenieść się gdzie indziej. Oprócz tego fakt ogromnego zadłużenia wywołuje szereg kłopotów osobistych u kredytobiorców, łącznie z depresjami, rozwodami a nawet samobójstwami. Na to wszystko nie byli narażani kredytobiorcy złotowi.
Do tego należy zauważyć, że banki przez ostatnie 10 lat torpedowały wszystkie próby systemowego rozwiązania problemu, począwszy już od sprzeciwów wobec tzw. ustawy antyspreadowej z 2011 r., poprzez gwałtowne protesty do ustawy uchwalonej przez Sejm w 2015 r. (wskutek protestów banków PO wprowadziła poprawki do ustawy w Senacie, które nie mogły już zostać rozpatrzone wobec końca kadencji Sejmu) i wreszcie protesty przeciwko projektom prezydenta Dudy z 2016 r. W rezultacie banki same sobie zgotowały sądny los i muszą ponieść konsekwencję wprowadzenia na rynek nieuczciwego produktu. Sąd Najwyższy w uchwale planowanej na 25.03.2021 r. ma odpowiedzieć o skutki tych nieuczciwości. Jest pewne, że skutkiem nie może być utrzymanie tych umów w mocy z wprowadzeniem innego kursu do przeliczeń, gdyż byłoby to sprzeczne z orzecznictwem TSUE, nie usuwałoby nieuczciwości umowy w zakresie braku informacji o ryzyku jak też całkowicie zniweczyłoby skutek prewencyjny przepisów chroniących konsumenta. Ten efekt prewencyjny, podkreślany przez TSEU, ma zaś głęboki ekonomiczny sens. Jeżeli bowiem jedynym skutkiem dla oszusta będzie zabranie mu nieuczciwe uzyskanych korzyści, to nic nie powstrzyma go przed kolejną próbą oszustwa. Taka samo złodziejstwa nie sposób powstrzymać, jeżeli jedyną karą będzie obowiązek zwrotu łupu. Zważywszy na dotychczasowe doświadczenia Polaków z sektorem bankowym, to nie sposób nie zauważyć, że wszystkie propozycje banków wykraczające poza zwykłą lokatę terminową okazywało się ostateczne niekorzystne dla ich klientów: dotyczyło to nie tylko kredytów frankowych ale też polisolokat, opcji walutowych, inwestycji w działki rolne czy w obligacje korporacyjne typu GetBack.
Dlatego Sąd Najwyższy musi położyć temu kres i jednoznacznie powiedzieć, że tego typu umowy kredytowe są wadliwe a konsekwencje muszą ponieść banki. Tylko w ten sposób zmusimy banki do uczciwego zachowania na rynku – a to ostatecznie będzie z korzyścią dla nas wszystkich.
dr Jacek Czabański jest adwokatem, partnerem w Kancelarii Adwokackiej dr Jacek Czabański i Partnerzy (www.kancelariaczabanski.pl) prowadzącej w imieniu konsumentów sprawy przeciwko bankom.